Może i nie trzeba, może nie wypada, może mi za to dowalą… dłużej nie mogę tego trzymać, bo szlag to już mnie trafił dawno, a to, co mnie strzela teraz to nawet do napisania przeze mnie się nie nadaje.
Studiuję sobie na Wydziale Elektroniki, Telekomunikacji i Informatyki Politechniki Gdańskiej. Już od samego początku jakieś jaja się działy, bo legitymację to dostałem prawie 2 miesiące od rozpoczęcia studiów jako powód słysząc Proszę zrozumieć, że to nie tak hop-siup!.
Prawdziwy rozpierdziel pojawił się jednak w okolicach sesji. Nie, nie chodzi o to, co zawsze, że egzaminy, że sesja, że zaliczenia, że nauka, itp. Z tym akurat nie było większych kłopotów (tym razem). Zaliczenie poszło mi gładko. Egzaminy miałem 3. i 4. Lutego, wyniki – po maksymalnie tygodniu.
I tu zaczęło się piekło.
Jak wiadomo po egzaminach trzeba do psorka po wpis i oddać indeks z autografami do dziekanatu. Niby nic strasznego, gdyby nie to, że to wydział ETI na PG:
- Najpierw problem był z uzyskaniem swojego indeksu, bo Jednak musi pan donieść to, tamto, albo może coś jeszcze. Na początku roku celowo spytałem czy będą jeszcze potrzebować jakieś papiery ode mnie. Wtedy usłyszałem, że to wszystko
- jak już dostałęm indeks to problem był aby dorwać w weekendy wykładowców. Skoro studiujemy zaocznie, to chyba logiczne, że wypadało by umożliwić nam uzyskanie wpisów w weekendy. W dziekanacie Pani podsumowała, że wykładowcy nie będą przyjeżdżać w weekendy żeby jakieś wpisy dawać, bo nikt im za to nie zapłaci. Proszę sobie przyjść w tygodniu. Oczywiście nie można było się dowiedzieć w dziekanacie kiedy można by zastać poszczególnych wykładowców
- jako, że dojazd na tę "uczelnię" zajmuje mi min. 2 godz. zostawiłem mój indeks koledze z Gdańska. Co chwilę chodził z naszymi indeksami z nadzieją, że kogokolwiek zastanie. Tu również okazało się, że w sekretariatach wykładowców jest równie "dobra" organizacja co na całym wydziale. Bo co oznacza zapis Sekretariat czynny w poniedziałkie w godz. 800 – 12000, skoro w poniedziałki około godziny 10-11 było zawsze i tak zamknięte?
- jak już się udało w pewnym sekretariacie zostawić indeks (bo tak se wymyślili, że wpisu nie dadzą, tylko trzeba dla każdego psora w jego sekretariacie zostawić) to się okazało przy odbiorze po kilku dniach, że Nie ma pana indeksu i nie wiem co się z nim stało
- znowu dziekanat. chyba jeszcze nie wspomniałem, że dla wszystkich zaocznych na tym wydziale jest jedna Pani w dziekanacie, która pracuje tylko w soboty po kilka godzinek. Dopchanie się do dziekanatu też na ogół graniczyło z cudem. No ale się dostałem, mówię, że z sekretariatu prof. XYZ ktoś mi zawinął indeks. i co? Doznałem szoku. Dostałem jeszcze opierdziel po co pana indeks leży w moim dziekanacie, skoro nie pan wszystkich wpisów?
- wszystko było by może jeszcze do zniesienia, gdyby nie to, że mamy prawie kolejną sesję, a ja nadal nie mam wpisów. I tak dużo, że za którymś razem udało mi się otrzymać pieczątkę w legitymacji studenckiej. Gdyby nie to, to bileciki droższe (przez miesiąc i tak musiałem jeździć na "całym". Pieczątkę dostałem po tym, jak księgowa w pracy mi powiedziała: jako, że nie ma pan podbitej legitymacji studenckiej, trzeba będzie panu potrącić składki, jakieś 300 złotych. Wtedy trafił mnie szlag i powiedziałem, że nie wyjdę z dziekanatu póki nie dostanę pieczątki.
Legitymację mam, wpisów – dalej nie. Brakuje jeden… w weekendy pani profesor nie ma, w tygodniu może będzie. Niedługo znów sesja… Dla mnie koszmar. I nie mówię tutaj bynajmniej o trudności egzaminów czy sporej ilości nauki. Ogarnia mnie tylko lęk, że od czerwca czy lipca do końca roku kalendarzowego będę zmuszony użerać się z tymi wszystkimi na uczelni, żeby dostać jakieś autografy do indeksu. Żenada.
Na zakończenie fotka (sorrki za jakoś, ale telefonem robiłem) Wydziału Elektroniki, Telekomunikacji i Informatyki Politechniki Gdańskiej (to w tle oczywiście, ale widoki takie mamy dookoła):