No tak… w końcu stało się to, co prędzej, czy później stać się musiało.
Zanim posądzicie mnie o jakieś skłonności trans czy coś, przeczytajcie o co chodzi z tym goleniem nóg 🙂
No ale może od początku… albo nie… od końca, o!
Krótko mówiąc w końcu zmieniam pracę!
Zaczęło się niewinnie. Numer telefonu od kogoś do kogoś (niestety publicznie nie mogę zdradzić, bo obiecałem), jeden dzień wolnego akurat w pracy, więc poszedłem na rozmowę nazwijmy to kwalifikacyjną. Pogadaliśmy na luzie i usłyszałem Zadzwonię do ciebie w poniedziałek. Niczego nie podejrzewając siedziałem wczoraj w byłej (heh, jak to fajnie brzmi) pracy. No właśnie…. Siedziałem… ale o tym za chwilę.
Zamiast dzwonić w poniedziałek zadzwonili już w piątek z informacją Od poniedziałku zapraszamy do pracy. Odpowiedziałem więc, że będę, tylko muszę iść powiedzieć do widzenia szefowej. Tak też zrobiłem. Nie wiem do końca co sobie o mnie myślała, ale mimo wszystko miło chociaż ostatniego dnia pracy dowiedzieć się, że władzy na mnie zależało.
Siedziałem, bo taka to praca była. I nie to, żeby siedzieć przy kompie i zajmować się programowaniem czy czymkolwiek użytecznym, tylko praca jako tzw. zapchaj dziurę, a konkretnie siedziałem na recepcji i to nie pierwszy raz, bo nie ma komu tak siedzieć(sic!). I właśnie stąd taki temat wpisu, bo nie mając innego wyjścia zwyczajnie naśmiewałem się sam z siebie, że stanowisko zobowiązuje i muszę golić nogi 😀
Dużo by pisać i opowiadać o tamtej byłej pracy i rzeczach, które tam musiałem robić, ale wolę zapomnieć. Pewnie nie będzie łatwo, powróci nie raz w koszmarach wraz ze wszystkowiedzącym i upartym prawie tak bardzo jak ja Zorrem (wtajemniczeni z lekką znajomością hiszpańskiego wiedzią o co biega 😉 ).
Póki co zostawiam to wszystko w spokoju i pewnie tak już pozostanie. Póki co czekam jeszcze na wypłatę za wrzesień, więc spokój może przerodzić się w niemałą i niemiłą (już nie dla mnie) wojnę, ale to tylko ostateczność w postaci obrony przez atak 😉 Taki już jestem, że jak mi ktoś nadepnie na odcisk, to po trupach, ale udupię. No ale może nie będę musiał się użerać :]
Co będzie dalej się zobaczy. Jednego jestem niemal pewien, że ani przez moment nie pożałuję tego kroku.
Teraz będę pracował bliżej, od poniedziałku do piątku po 8 godzin, wolne weekendy, urlop (normalnie szok! co to znaczy „urlop”?), zwrot kosztów dojazdu, itp. ale przede wszystkim będę robił to, co lubię, czym się interesuję i to, w czym chcę się dalej rozwijać.
Co z tego wszystkiego wyniknie dowiem się już wkrótce.
Póki co kończę wywód, bo nic mi się już dziś nie chce. Znowu zaczęło się jeżdżenie w weekendy na parodię uczelni.
p.s. Dziękuję wszystkim normalnym z tamtej roboty. Fajnie czasami było ponabijać się z pozostałych – cholernych tchórzy, dupowłazów i kablarzy.